Czy jest tam kto?
Zawsze mogę poznać, kiedy zdarzy się coś nowego w dziedzinie poszukiwań inteligencji pozaziemskich (SETI – search for extraterrestial intelligence), ponieważ zaczynam wtedy odbierać telefony od reporterów. Przed laty napisaliśmy z mym przyjacielem i kolegą Robertem książkę, w której podawaliśmy argumenty przeciwko dominującemu poglądowi, że Galaktyka pełna jest inteligentnego życia. Znajduję się na pewno w wielu kartotekach jako ktoś, do kogo dzwoni się po odpowiedzialne odmienne opinie, lecz obawiam się, że wielu reporterów odchodzi rozczarowanych. Powód: chociaż wierzę, że jesteśmy być może jedyną rozwiniętą technologicznie cywilizacją w Galaktyce, sądzę, iż SETI powinno być energicznie kontynuowane. Jest to, jak myślę, jedno z niewielu przedsięwzięć naukowych, których zarówno pozytywne, jak i negatywne rezultaty powinny być równie interesujące.
Ludzie skłonni są do zaludniania niebios obcymi istotami. Na przykład w dziewiętnastym wieku wierzono przez pewien czas, że ludzie żyją na Słońcu – pomysł polegał na tym, że poza ognistą strefą zewnętrzną Słońce było bardzo podobne do Ziemi. Istniał nawet taki program „SETI”, zaplanowany do spoglądania w głąb plam słonecznych, by żyjących tam zobaczyć. Fantastyka naukowa pełna była w latach 30. i 40. owadziookich potworów z innych planet (wykazujących zazwyczaj dziwne ciągoty do skąpo odzianych gwiazdeczek). Od tych wczesnych, naiwnych czasów nasze zapatrywania na SETI przeszły dwa różne etapy.
Pierwszy etap rozpoczął się w 1959 roku, gdy grupa naukowców zebrała się w Obserwatorium Radioastronomicznym w Green Bank w Wirginii Zachodniej dla przedyskutowania możliwości wykrycia obecności istot pozaziemskich. Na tej konferencji powstało słynne równanie Drake’a (od nazwiska astronoma Franka Drake’a), które powiada, że liczba cywilizacji pozaziemskich we Wszechświecie usiłujących się z nami skomunikować właśnie teraz wynosi
N = RxPxExLxIxT
gdzie: R jest liczbą gwiazd w Galaktyce, P – prawdopodobieństwem, że gwiazda ma planety, E – liczbą planet na jedną gwiazdę, zdolnych do utrzymania życia, L – prawdopodobieństwem tego, że życie rzeczywiście powstanie, I – prawdopodobieństwem rozwinięcia się inteligencji (zdefiniowanej jako zdolność do skonstruowania radioteleskopów i przesłania za ich pomocą sygnałów), a T – długością czasu przesyłania sygnałów. Odgadując wartość tych zmiennych, naukowcy oszacowali, że w Galaktyce powinny być dosłownie miliony form życia. Idea ta przeniknęła oczywiście do kultury masowej i jest teraz uznawana za prawdę absolutną.
Drugi etap zapatrywań na temat SETI rozwinął się wówczas, gdy zaczęliśmy poszukiwania tych wszystkich milionów ET. Do lat 50. idea życia na Słońcu została oczywiście zarzucona, lecz czuło się, że powinniśmy na pewno znaleźć życie na Marsie i Wenus, a być może także na niektórych większych księżycach innych planet. Wraz z rozwojem w ciągu ostatniego ćwierćwiecza badań Układu Słonecznego nadzieje te również zostały rozwiane. Wenus okazała się wypalonym piekłem, Mars zimną, bezwodną pustynią. Pomimo optymizmu z lat 50., nie ma do dzisiaj dowodu na istnienie życia gdziekolwiek w Układzie Słonecznym, chociaż być może kiedyś na Marsie istniały pierwotne jego formy.
Ponadto, gdy zaczynaliśmy rozumieć procesy dynamiki układów takich jak atmosfery planet, zaczynaliśmy sobie również zdawać sprawę, że planety podobne do Ziemi – mające wodę w stanie ciekłym na powierzchni od miliardów lat potrzebnych do rozwoju zaawansowanych form żywych – są prawdopodobnie bardzo rzadkie. Kluczowe pojęcie stanowi tu „strefa trwałych warunków do życia” (CHZ – continuously habitable zone), pas wokół gwiazdy, w którym istnieć może planeta podobna do Ziemi. CHZ rozciąga się wokół Słońca od orbit o 1 procent mniejszych od ziemskiej do orbit o 5 procent większych. Gdyby Ziemia krążyła dalej – byłaby od dawna zamrożona; jeśli krążyłaby bliżej – byłaby podobna do Wenus. Gwiazdy mniejsze od Słońca nie mają wcale CHZ, natomiast większe nie istnieją dostatecznie długo, by mogło rozwinąć się życie.
Nawet rozmiary planet odgrywają rolę w rozwoju życia. Planety większe od Ziemi mają zbyt wiele wulkanów i stają się podobne do Wenus, planety mniejsze tracą swoje atmosfery i upodabniają się do Marsa. Z obliczeń wynika również, że na planetach bez dużych księżyców osie rotacji zmieniają swoją orientację w sposób chaotyczny – gdyby taki proces zachodził na Ziemi, wymazałby wszelkie ślady życia, jakie by się na niej pojawiły. Tak więc, aby odkryć inteligentne formy życia, musimy znaleźć planetę o odpowiednich rozmiarach, z dużym księżycem, krążącą w ściśle określonej odległości od gwiazdy o odpowiedniej masie. Może się okazać, że jedyną planetą w całej Galaktyce spełniającą te warunki jest Ziemia!
Lecz nawet jeśli uważamy, że szanse na sukces są niewielkie, SETI musi być kontynuowane. Najważniejsza technika stosowana w przeszłości (i w dającej się przewidzieć przyszłości) polega na poszukiwaniu sygnałów radiowych wysyłanych rozmyślnie bądź mimowolnie przez inne cywilizacje. Przedsięwzięto już wiele takich poszukiwań (dotychczas żadne nie przyniosło sukcesu), ale nigdy nie był prowadzony systematyczny przegląd na dużą skalę. Kongres Stanów Zjednoczonych był bardzo niechętny finansowaniu dużych przedsięwzięć w tej dziedzinie. Zasługą urzędników NASA było czynienie usilnych prób utrzymania stałego dopływu pieniędzy dla programu – nawet do tego stopnia, jak nadanie programowi bardziej pokrętnej nazwy. Kongres uprzytomnił sobie jednak, że HRMES (High Resolution Microwave Survey – przegląd mikrofalowy o wysokiej rozdzielczości) był po prostu SETI w przebraniu i w 1993 roku obciął mu fundusze. Teraz SETI odradza się jak feniks z popiołów, utrzymywane za prywatne pieniądze. Poszukiwania będą trwały nadal.