Czy klimat się ociepla?
Często mówimy o „globalnym ociepleniu”, jakby to był fakt udowodniony, a jednak w środowisku naukowym jest jeszcze sporo sceptycyzmu co do tego, czy dane, jakie mamy, ujawniają coś więcej niż tylko zwyczajną zmienność klimatu. Muszę zaznaczyć, że w tym względzie jestem do pewnego stopnia sceptykiem, być może nawet przeciwnego zdania niż wszyscy, tak więc to, co mówię, należy przyjmować z pewną rezerwą (i w ten sposób traktować wszystko, co mówią inni!).
Pierwszą rzeczą, z jakiej należy zdać sobie sprawę, a która dotyczy klimatu ziemskiego i średniej temperatury, jest to, że jedno i drugie przez cały czas się zmienia. Typowe są zmiany o kilka stopni w ciągu setek lub tysięcy lat (w tym artykule będę stosował się do powszechnego zwyczaju i pisał o ocieplaniu i ochłodzeniu w stopniach Celsjusza; w celu przybliżonej zamiany na dokładniejsze stopnie Fahrenheita należy pomnożyć wszystkie liczby przez dwa). Po drugie, ludzkość przez bardzo długi czas nie prowadziła zapisów temperatury. Pierwszy termometr został wynaleziony w 1602 roku (przez Galileusza), lecz termometr rtęciowy wszedł do powszechnego użytku dopiero około 1670 roku. To prowadzi nas do jednego z najtrudniejszych problemów, przed jakimi stają naukowcy próbujący dostrzec trendy ziemskiego klimatu – ponieważ nie mamy zapisów temperatury ze zbyt długiego okresu, jest bardzo trudno ustalić poziom, do którego można się odnosić przy porównywaniu jakiegokolwiek ocieplenia bądź ochłodzenia. Na przykład w Ameryce Północnej jedne z najlepszych zapisów temperatury datują się od początków dziewiętnastego wieku, kiedy to Thomas Jefferson zaczął prowadzić notatki w swym domu, Monticello, w centralnej Wirginii. W Europie zapiski takie datują się w niektórych miastach od trzystu lat.
W celu wyjścia poza te granice naukowcy zastosowali wiele rodzajów zamienników temperatury. Zbadali na przykład daty zbiorów winogron w średniowiecznej Francji, aby oszacować temperaturę i opady deszczu w lecie, prawa własności ziemi w Szwajcarii dla prześledzenia nasuwania się i cofania lodowców oraz pomiary gór lodowych w Islandii dla oszacowania klimatu na półkuli północnej. Wynalezienie termometru oczywiście pomogło, lecz spowodowało powstanie odrębnego problemu – jaką temperaturę powinniśmy mierzyć? Temperatura powietrza (co zwykle uważamy za „temperaturę”) mierzona jest jedynie w niewielu miejscach na ziemi (na przykład na lotniskach). Temperatura wody na powierzchni oceanów jest łatwa do mierzenia przez satelity. Oba te sposoby pomiarów stwarzają jednak problemy przy interpretacji. Na przykład lotniska są zazwyczaj budowane na obszarach rolnych pokrywanych betonem. (Czy wiedzieliście, że oznaczenie lotniska 0’Hare pod Chicago – ORD – ma związek z sadami, na których terenie lotnisko zostało zbudowane?). Czy wyższa temperatura po dwudziestu latach mówi o klimacie, czy raczej o konsekwencji wybetonowania terenów rolniczych? Podobnie w dawnych czasach temperatura powierzchni morza odczytywana była z kubłów wyciąganych przez burty łodzi. Lecz po 1946 roku pomiary dotyczyły wody dochodzącej do maszynowni statków. Jeśli po 1946 roku temperatura wzrosła, winić będziemy za to klimat czy cieplejsze środowisko przedziałów silnikowych?
W ciągu ostatnich kilku lat dyskusje tego rodzaju przybrały na sile, gdyż kwestie związane z globalnym ociepleniem przeniosły się ze środowiska naukowego do publicznej dyskusji na temat efektu cieplarnianego. W rzeczywistości mamy do czynienia z dwoma oddzielnymi zagadnieniami, często mieszanymi w publicznych dyskusjach: (1) czy możemy udokumentować globalne ocieplenie i (2) czy można to ocieplenie przypisać działaniu człowieka?
Najlepsze długofalowe obserwacje, na które składają się przede wszystkim zapisy temperatury powierzchni morza w ciągu ostatnich 140 lat, wskazują na ocieplenie klimatu o niespełna pół stopnia. Znaczna część tego ocieplenia nastąpiła w postaci dwóch impulsów – jednego w 1920 roku, drugiego w 1977. Pomiędzy tymi datami temperatura powierzchni morza była w przybliżeniu stała, a przez dziesięć lat, poczynając od roku 1940, nawet spadała (pamiętam dobrze ten okres, ponieważ spowodował on pojawienie się w gazetach Chicago nagłówków mówiących o „nadchodzącej erze lodowcowej”). Pierwszy z tych impulsów wystąpił dużo wcześniej, zanim powinniśmy się spodziewać jakiegokolwiek ocieplenia wywołanego efektem cieplarnianym, spowodowanym zwiększoną koncentracją dwutlenku węgla w atmosferze. Drugi impuls wystąpił na nieszczęście tuż przed rozpoczęciem wysyłania satelitów monitorujących temperaturę.
Od 1979 roku, gdy rozpoczęto obserwacje satelitarne, nie wystąpiło żadne dostrzegalne globalne ocieplenie, wbrew przewidywaniom opartym na modelach komputerowych, z których wynikało, że Ziemia powinna się ocieplać w tempie około jednej czwartej stopnia na dziesięciolecie. W rzeczywistości dane wykazują nawet niewielkie ochłodzenie.
Jednak stając wobec problemu ustalenia wpływu człowieka na klimat, międzyrządowy zespół do spraw zmian klimatu (Intergovernmental Panel on Climate Change) spróbował w 1996 roku nowej taktyki. Zamiast przyglądać się ogólnemu ociepleniu, zaczęto obserwować formę tych zmian, w szczególności temperaturę atmosfery na różnych wysokościach nad ziemią oraz prawidłowości ocieplenia i ochłodzenia w różnych częściach świata. Zespół ten twierdzi, że zaczyna już dostrzegać objawy świadczące o wpływie człowieka na klimat. Oczywiście dobrym pytaniem jest, co dalej? Jeśli od dzisiaj do roku 2000 temperatura globalna będzie nadal wahać się w zwykłym zakresie, będziemy musieli zakwestionować słuszność modeli komputerowych. Jeżeli natomiast zaobserwujemy nagły wzrost temperatury, może nawet i ja będę musiał zacząć traktować globalne ocieplenie poważnie.