Jak czyste jest czyste i ile to jest warte?

Jak czyste jest czyste i ile to jest warte?

Nasza zdolność wykrywania niewielkich ilości związków chemicznych zwiększyła się szybko w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci, co ma olbrzymie znaczenie dla dyskusji na temat ochrony środowiska. Ośrodek przemysłowy, który dziesięć lat temu uważany był za „czysty”, mógłby nie być uznany za taki obecnie, nawet jeśli nic się w nim nie zmieniło. Zmienia się zatem nasze postrzeganie zanieczyszczenia środowiska.

Oto kilka uwag podstawowych. Jeżeli rozpuścimy kostkę bulionu w litrze wody, to stężenie wyniesie około jednej części na tysiąc i oko ludzkie może wykryć „zanieczyszczenie”. Jeśli rozpuścimy w litrze wody kawałek kostki bulionowej o wielkości ziarnka piasku, stężenie wyniesie jedną część na milion i do jego wykrycia potrzeba już odpowiednich przyrządów. Jeżeli rozpuścimy ledwo widoczną odrobinę pyłku w litrze wody, to stężenie wyniesie jedną część na miliard. Dziś rutynowo możemy wykrywać zanieczyszczenia na takim i jeszcze niższym poziomie.

Przy dyskusjach czysto naukowych fakt ten nie sprawia żadnych szczególnych trudności. Problem polega na tym, że nasze systemy prawne i nadzorcze, tworzone wówczas, gdy nie mieliśmy takich możliwości detekcji, zdają się nie radzić sobie z nową technologią. Jeśli prawo wymaga, by w żywności (lub szerzej – w środowisku) nie występowała żadna mierzalna ilość substancji wywołującej raka u zwierząt laboratoryjnych, prawo to jest w mocy nawet w tych przypadkach, gdy ilość ta jest na tyle duża, aby można ją było zmierzyć, lecz zbyt mała, by stanowić jakieś zagrożenie dla zdrowia.

W rezultacie niektóre sytuacje są naprawdę dziwaczne. Na przykład normy dla terenu prób jądrowych w Nevadzie wymagają, aby poziom promieniowania w głębi obszaru prób był nawet niższy niż naturalny poziom tła po drugiej stronie ogrodzenia. Innymi słowy, ze względu na nasze możliwości wykrywania zanieczyszczeń wymaga się czasami, by „wyczyścić” teren bardziej niż w naturalnym, nie skażonym środowisku!

Spodziewam się, że kilka aspektów sporu dotyczącego pytania , jak czyste jest czyste” kontynuowanych będzie przez wiele lat. Jeden z konfliktów dotyczy naszych zdolności do wykrywania niewielkich ilości materii i naszego wyczucia ilości, jaka stanowi ryzyko dla zdrowia bądź bezpieczeństwa. Ten spór często spotyka się pod nazwą „ocena ryzyka”. Idea polega na tym, że poziom poszczególnych substancji, jakich istnienie dopuszczamy w środowisku, powinien być związany z ryzykiem, jakie stwarza dana substancja. Może to oznaczać, że w niektórych wypadkach powinniśmy tolerować znacznie wyższe poziomy niż minimalne, jakie możemy wykryć, zamiast, jak obecnie, wymagać ich usunięcia. Ze zmianą prawa w tym kierunku wiążą się oczywiste problemy polityczne. Jednak uwolnienie naszych norm zanieczyszczeń środowiska z zależności od naszej technicznej wirtuozerii przyniosłoby olbrzymie korzyści.

Drugi wątek debaty „jak czyste jest czyste” dotyczyć będzie tego, czy normy zanieczyszczeń środowiska powinny być ustanawiane zgodnie z przewidywanym zastosowaniem. Czy na przykład przy oczyszczaniu starego terenu fabrycznego powinniśmy przyjmować mniej surowe normy, jeśli ma na nim stanąć rafineria ropy naftowej, niż gdyby miał być przeznaczony na ośrodek dziennej opieki? Postawienie pytania w ten sposób czyni odpowiedź oczywistą, lecz dzisiejsze prawo nie zezwala na tego rodzaju rozróżnienie.

Jest to kwestia ważna z trzech powodów. Po pierwsze, usunięcie (powiedzmy) 95 procent substancji skażającej jest częstokroć łatwiejsze i stosunkowo tanie, podczas gdy eliminacja pozostałych 5 procent może być niezmiernie kosztowna. Tak więc system, który ustala jeden poziom zanieczyszczeń dla terenu przeznaczonego pod fabrykę czy magazyn, lecz wymaga bardziej intensywnego wysiłku w przypadku celów mieszkaniowych, uznawałby realia ekonomiczne. To powinno również doprowadzić do uniknięcia takich aż nadto częstych sytuacji, kiedy to w słabo skażonych miejscach niwelowano buldożerami akr po akrze czysto naturalny ekosystem, by zwalić całą tę nieznacznie zanieczyszczoną ziemię do dołów, po prostu dlatego, że był to najłatwiejszy sposób sprostania wymaganiom norm ochrony środowiska.

Po drugie, w wielu wypadkach nie ma po prostu sposobu na całkowite usunięcie zanieczyszczeń z danego terenu. Na przykład w zanieczyszczonej glebie pewne pozostałości znajdują się w przestrzeniach między cząsteczkami gleby, skąd łatwo je wymyć, lecz niektóre mogą znajdować się wewnątrz samych ziarenek gleby. Oznacza to, że pomimo oczyszczenia gleby, po roku można odkryć, iż z gleby jak z gąbki zostały rozsiane do środowiska nowe zanieczyszczenia. Nie mamy jeszcze tak rozwiniętej technologii, by uporać się z tym problemem.

Trzecim powodem, dla którego elastyczne normy zanieczyszczeń są według mnie tak atrakcyjne, jest to, że obecne przepisy prawa doprowadziły do olbrzymich szkód w środowisku (do którego przywiązuję szczególną wagę) głównych miast Ameryki. Zgodnie z obecnym prawem, w momencie, w którym podpisujemy się pod aktem własności, jesteśmy odpowiedzialni za wszystkie wydatki poniesione na usunięcie zanieczyszczeń z danego terenu, nawet jeśli związane by były z wykryciem w przyszłości obecnie niewykrywalnych ilości jakiejś substancji. W konsekwencji wiele tzw. brunatnych terenów leży w naszych miastach odłogiem, ponieważ żaden człowiek zajmujący się adaptacją i rozwojem terenu nie będzie chciał podjąć ryzyka związanego z oczyszczaniem środowiska. Jeśli nie było jeszcze takiego przypadku, że lepsze jest wrogiem dobrego, to właśnie go mamy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *